(To trzeci z serii wywiadów z kobietami pracującymi przeprowadzonych z okazji ósmego marca. Pozostałe są dostępne do wysłuchania w zakładce “Czerwone Widmo” na naszej stronie, na naszym kanale w serwisie Youtube oraz na Spotify.)
Lidia [Czerwoni]: Cześć! Czy chcesz powiedzieć cokolwiek o sobie? W jakiej branży jesteś, skąd jesteś, ile już pracujesz?
Kelnerka: Pracuję jako kelnerka w barze, od około dwóch i pół roku. Jako kelnerka pracuję znacznie dłużej, ale w tym konkretnym miejscu pracuję właśnie tyle czasu. Jest to spowodowane moimi studiami i tym, że nie mogę po prostu łączyć jakiejkolwiek bardziej poważnej pracy z nimi (ponieważ są dzienne).
I to chyba tyle co mogę o sobie powiedzieć. Uważam, że jestem dobrą specjalistką w tym co robię i dobrze sobie z tym radzę. Ale musiałam jakiś czas popracować, żeby tak było.
Lidia [Czerwoni]: Okej, i myślisz, że jako kobieta w tym miejscu pracy jesteś w jakiś sposób narażona na jakieś przykre sytuacje?
Kelnerka: Jak najbardziej. Zastanawiałam się ostatnio nad tym, żeby wystąpić o awans na pozycję menadżerki, i akurat w ciągu dwóch tygodni osoba ze stanowiska wyższego niż menadżerskie (na które mogłabym awansować), odeszła z pracy. Przydarzyła mi się sytuacja, w której zrozumiałam, że – nawet jako menadżer – nie byłabym wysłuchiwana przez gości, większość z nich – a na pewno którąś część z nich – właśnie przez to, że jestem kobietą i nie mam takiej pozycji w ich oczach (jaką mają mężczyźni jako płeć). Miałam sytuację, w której obsługiwałam stolik, i w pewnym momencie klient zaczął krzyczeć coś po hiszpańsku i w ogóle nie miałam pojęcia o co chodzi. Zwróciłam się do barmana, który mi powiedział, że mam sobie sama radzić w takich sytuacjach, szczególnie jeżeli awansuję (na menadżerkę). Próbowałam rozmawiać z klientem, przywołać go do porządku, ale on cały czas krzyczał i próbował zdejmować ubrania…
Lidia [Czerwoni]: Twoje?!
Kelnerka: Nie, swoje (śmiech)! Po prostu rozbierał się i krzyczał coś o koronawirusie…
Lidia [Czerwoni]: To było niedawno?
Kelnerka: Tak, to było dosłownie miesiąc temu. Jest to historia, którą najłatwiej jest mi sobie przypomnieć, bo była dość niedawno. No i zaczął do mnie krzyczeć o COVIDzie, a ja zupełnie nie wiedziałam co z nim zrobić, i w końcu się poddałam. Zwróciłam się do ochroniarza i menadżera, który był na zmianie – podeszli do mnie i spytali „O co chodzi?”. Wystarczyło tylko to, że podeszli i stanęli obok, by w tym samym momencie klient od razu się uspokoił i usiadł. Następnie podeszli do niego i spytali się go, czy u niego wszystko w porządku. Odpowiedział „tak, jak najbardziej”, ubrał się z powrotem i siedział w ciszy resztę wieczoru. To, że ja z nim wcześniej rozmawiałam, prosiłam go, mówiłam do niego, zupełnie nie wystarczyło.
Lidia [Czerwoni]: A myślisz, że jakiekolwiek znaczenie dla klientów ma to, że jesteś z Białorusi?
Kelnerka: To jest trudniejsze pytanie, bo prawie żaden z klientów nie wiedział, że jestem z Białorusi.
Lidia [Czerwoni]: Uważam, że Twój polski jest świetny, ale czasami słychać Twój ojczysty akcent.
Kelnerka: To na pewno. Ale najczęściej pytają się, czy nie jestem z Białegostoku. Zadają pytania „Czy Pani nie jest gdzieś tam z Podlasia?”, odpowiadam: „No mniej więcej tamte okolice, ale za granicą.”. Hmm, zastanawiam się teraz. Czasem jest nawet na odwrót – ostatnio jak powiedziałam w pracy, że nie jestem polką, facet, z którym rozmawiałam odparł, że bardzo go to przeraża, że mam świetny akcent, że fajnie rozmawiam, i był ciekawy ile pracy w to włożyłam. Powiedział, że jest naprawdę pod wrażeniem, porównał mnie do kolegi, z którym siedział – powiedział, że tamten jest Ukraińcem i jest pierwszą osobą spoza Polski, w której mowie nie słyszy ojczystego akcentu, a ja jestem tą drugą.
Lidia [Czerwoni]: No widzisz.
Kelnerka: W zasadzie ja również nie myślałam, że jego kolega jest Ukraińcem – myślałam, że jest Polakiem. To była bardziej pozytywna sytuacja. Spotykałam się również, może nie z hejtem, ale bardziej lekceważeniem ze strony innych pracowników, którzy są z Polski. Na przykład powiedziano mi jeden raz, że nigdy nie będę Polką – a było to w momencie, kiedy uzyskałam obywatelstwo. To było dla mnie śmieszne.
Albo skarżyłam się, że dziewczyna, która dopiero co przyszła do pracy, w ogóle nie rozumiała o czym do niej mówię, chociaż robiłam co mogłam, by jej to wytłumaczyć. Odpowiedziano mi: „Może to dlatego, że ciągle mówisz po ukraińsku?”. Na co a odparłam: „Nie znam ukraińskiego.”. Więc są to tego typu sytuacje, ale nie są powodowane przez klientów, których obsługuję. To jest miejsce, do którego przychodzi sporo klientów różnej narodowości.
Jest też na odwrót – klientom Ukraińcom, Białorusinom, osobom rosyjskojęzycznym, zwłaszcza tym, którzy otwarcie mówią po rosyjsku do personelu, nie odpowiadam po rosyjsku. Nie odpowiadam, bo jest to dla mnie cięższe. Do tego, skutkuje to stworzeniem pewnej relacji między nami – relacji, której bym nie chciała. Zaczęłoby się myślenie, że jesteśmy bliżej, niż w przypadku, gdy byłabym Polką.
Lidia [Czerwoni]: Rozumiem. Uważasz, że jeżeli stworzyłabyś taką relację, to czy w jakiś sposób narażałoby Cię to na coś?
Kelnerka: Tak, spotykałam się z sytuacjami, gdzie zaczynają do mnie mówić per „dziewoczka” – a ja nie jestem żadna „dziewoczka”.
Lidia [Czerwoni]: A co to znaczy?
Kelnerka: To znaczy dziewczyna, ale w lekceważący sposób – i nie chciałabym, by na mnie tak mówiono. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, bo dla nich to jest norma. Jeżeli zaczynamy rozmawiać w jednym języku, to według nich stajemy się jakimiś bliskimi znajomymi. Zaczynają pytać „A czy ja mogę dostać jakąś zniżkę?”, na co odpowiadam „Nie.”. Albo zaczynają myśleć, że ich stolik staje się moim ulubionym stolikiem na sali, tylko dlatego, że rozmawiamy w tym samym języku. Nie, niestety tak nie jest. To tak nie działa.
Lidia [Czerwoni]: Mówisz o klientach. A co z pracownikami albo osobami, u których pracujesz? Czy samo to, że jesteś kobietą, albo to, że jesteś Białorusinką, wpływa jakoś na relacje z nimi?
Kelnerka: W pracy?
Lidia [Czerwoni]: Tak.
Kelnerka: Zastanawiam się teraz… Na pewno patrzy się na mnie przez pryzmat stereotypów, np. pracowniczki tak na mnie patrzą. Przez te stereotypy pytają się: „Będziesz pracować w święta, tak? Bo przecież Ty nie obchodzisz polskich świąt. To śmieszne, bo jestem katoliczką, i obchodzę polskie święta. Cały czas muszę walczyć o prawo do spędzenia Wielkanocy w domu, bo ktoś uważa, że nie mam tego prawa lub uważa, że kłamię.
A co do wcześniejszej sytuacji, gdy ktoś mi powiedział, że nigdy nie będę Polką, albo że rozmawiam po ukraińsku – z jakiegoś powodu wszyscy myślą, że my – kobiety zza wschodniej granicy – jesteśmy Ukrainkami.
Inny przykład. Gdy zaczęła się wojna, napisał do mnie dyrektor, i powiadomił mnie, że mogę zgłosić się o pomoc. Zapewniał mnie o pomocy ze strony innych pracowników, pytał mnie, czy czegoś nie potrzebuje, czy może pomóc mi uzyskać jakieś dotacje. Na co odpowiadałam: „Nie, nie jestem z tych stron.”, choć oczywiście jest mi przykro z powodu wojny. Zaliczono mnie do grona osób, które mogą zwrócić się o pomoc lub jakieś pieniądze. Choć oczywiście to było akurat miłe. Choć oczywiście zastanawiałam się, czy skoro jestem Białorusinką, to czy nie powinnam może jakoś zyskać na tym [żart]? Oczywiście nie pozwoliłabym sobie na to, ale i tak to było dziwne.
Co jeszcze…? Na przykład mam w pracy barmana, który próbuje zabraniać mi rozmowy po rosyjsku z innymi rosyjskojęzycznymi kelnerkami, bo on nie rozumie i dla niego to jest problem. I to jest problem, że on nie rozumie i ja mu muszę tłumaczyć albo rozmawiać po polsku? „W Polsce rozmawiamy po polsku” – to też jeden z moich „ulubionych” tekstów. Nie ważne, że połowa klientów przy barze mówi w swoich językach, również konkretnie po rosyjsku – i tu jakoś można. I do tego są wymówki: „No wiesz, Ty dobrze znasz polski, a dziewczyny, z którymi rozmawiasz – nie. Więc musisz je uczyć polskiego!” A dlaczego ja mam je uczyć polskiego? Odnoszę wrażenie, że dla imigranta jego ojczysty język jest bardziej komfortowy. Nie będę rozmawiać np. z moimi dziećmi albo braćmi w domu po polsku, zamiast po rosyjsku. Wiem, że dla nich to jest ciągły stres. Może teraz jest mi trochę prościej, ale w ciągu pierwszych dni (wspólnego pobytu w Polsce) próbowałam z nimi rozmawiać po polsku – i byli w szoku. Więc wolę nie wciskać na siłę polskiego języka w każdym miejscu w swoim życiu. Tym bardziej, że mówienie po rosyjsku upraszcza wiele rzeczy w życiu moim i ich.
Lidia [Czerwoni]: Okej. Zadałam to pytanie również w kontekście sytuacji z poprzedniego miejsca pracy, o których prywatnie opowiadałaś – a mianowicie, że wrabiali Cię w fikcyjne umowy. Trudno jest mi nie widzieć tego jako wypadkowej twojego statusu – jako kobiety i jednocześnie osoby zza granicy. Trudno jest mi nie widzieć tego, jako sytuacji, w której ktoś uznał Cię za łatwy obiekt do zrobienia przekrętu. Trudno jest mi to inaczej nazwać. Czy chcesz przybliżyć teraz tą sytuację?
Kelnerka: Jasne, możemy o tym porozmawiać. Wtedy zastanawiałam się nad tym, dlaczego to byłam konkretnie ja? Z początku myślałam, że jestem łatwym celem z uwagi na to, że byłam wtedy studentką – a więc miałam mniejszą ilość świadczeń, które ktoś musi rozliczać, i myślałam, że to z tego względu jest im łatwiej oszukiwać.
Lidia [Czerwoni]: Myślę, że status studenta jest nawet wymagany do tego konkretnego rodzaju przekrętu – a to dlatego, że wtedy nie odprowadza się podatków od zatrudnienia takiego kogoś.
Kelnerka: Podejrzewam, że tak – w takiej sytuacji też nie muszę sprawdzać swojego PITu, bo nie muszę go nigdzie wysyłać.
Lidia [Czerwoni]: W skrócie, po prostu wrobili Cię w umowy fikcyjne – fikcyjne w tym sensie, że otrzymujesz dużo większy dochód, ale skoro nie musisz odprowadzać podatków to teoretycznie nie jesteś stratna?
Kelnerka: Tak, ale potem przez długi czas mnie ignorowali, gdy zgłaszałam fakt, że muszę poprawnie rozliczyć PIT i nie zgadzam się z tym, że z jakichś niewyjaśnionych przyczyn moje wynagrodzenie na papierze może wynosić nawet powyżej 4000 zł. Koniec końców wyszło tak, że zmienili mi umowę na legalną – sama nie wiem jak z tego wybrnęli. Próbowałam to też zgłosić w urzędzie skarbowym, ale do końca nie wiedziałam w jaki sposób powinnam to zrobić.
Lidia [Czerwoni]: Mówiłaś mi kiedyś, że w Urzędzie Skarbowym wręcz Ci powiedzieli, że…
Kelnerka: … że „po prostu poprosi Pani o korektę” no i tyle. Nie wiedziałam gdzie jeszcze pójść w Urzędzie Skarbowym żeby na pewno to zostało złożone, więc musiałam to jakoś załatwić sama. I… generalnie jak patrzymy z punktu widzenia kobiety i migrantki, to Pani, która to robiła, była Ukrainką – i oczywiście kobietą. Z tego co wiem, właścicielem firmy był faktycznie Polak, ale wszyscy jego pracownicy są obcokrajowcami. Ostatnio np. też… nie wiem czy mogę dać Ci jeszcze inny przykład…?
Lidia [Czerwoni]: Możesz, oczywiście, że możesz!
Kelnerka: … przykład mojego chłopaka, który w zasadzie ma teraz sprawę sądową, sądzi się z jego byłą szefową, która jest Białorusinką i prowadziła tutaj firmę. Ona zatrudniała go jako administratora (menadżera), po jakimś czasie zostawiła go samego w firmie i pojechała załatwiać swoje sprawy w Białorusi. W momencie, kiedy musiał wypłacić pracownikom wynagrodzenie, szedł akurat do urzędu coś załatwiać… i okazało się, że nie jest on w ogóle zatrudniony w żaden sposób…
Lidia [Czerwoni]: Nie był zatrudniony w legalny sposób…?
Kelnerka: Nie tylko on, ale i cała firma! Wszyscy oni byli zatrudnieni na fikcyjnych umowach, w firmie oficjalnie pracowała jedynie szefowa, która przestała wypłacać wynagrodzenia. Więc… tak naprawdę wydaje mi się, że przekręty starają się robić nie tylko Polacy, ale też wykorzystują to obcokrajowcy… Tutaj tworzy się ta relacja, o której mówiłam wcześniej. Mówicie w tym samym języku, bardziej wierzysz temu człowiekowi, „no bo on przecież przeszedł tą samą drogę”… tak, przeszedł i dlatego wie co robi.
Lidia [Czerwoni]: Rozumiem… ja bardziej szłam w stronę tego: Czy nie uważasz, że osoby będące świeżo przybyłymi imigrantami są bardziej podatne na bycie ofiarą takiego przekrętu?
Kelnerka: Zdecydowanie! Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Mogę nawet podać przykład mojej Mamy, która przyjechała tutaj i zaczęła w zasadzie szukać jakiejkolwiek pracy – żeby po prostu znaleźć coś i zapewnić sobie jakiekolwiek utrzymanie, i miała sporo sytuacji, na przykład pracowała przez okres próbny i nie wypłacili jej wynagrodzenia… jest tu od roku, i nie wie nawet jak rozliczyć PIT, bo po otrzymaniu PIT z firmy miała problemy podobne do moich. Tym bardziej, że jest osobą w podeszłym wieku i nie do końca orientuje się jak np. coś takiego poprawnie wypełnić.
Lidia [Czerwoni]: Jasne. W związku z tym wszystkim, chciałabym wrócić jeszcze na chwilę do sprawy z tymi fikcyjnymi umowami, bo koniec końców to Ty poniosłaś konsekwencje tych fikcyjnych umów. Teoretycznie, to się wydaje zbrodnią bez ofiary, bo teoretycznie nie odprowadzasz tych podatków, ale poniosłaś jakieś konsekwencje, prawda?
Kelnerka: Dla mnie to wygląda w ten sposób – ja się staram o stypendium socjalne, w zasadzie nie zarabiałam dużo, w tamtym momencie to było tylko dwa miesiące pracy w tamtej firmie, a oficjalnie za tamte dwa miesiące pracy zarobiłam 11 000 złotych, co wyklucza możliwość uzyskania stypendium socjalnego, co było dla mnie dużym problemem… nie spodziewałam się czegoś takiego – takich pieniędzy przecież nie dostałam. Więc, jak już dostałam skorygowany PIT, jak załatwiłam wszystko w Urzędzie Skarbowym, że uwzględni on poprawną kwotę i zatwierdzą PIT, to minęło sporo czasu… straciłam jakiś miesiąc na zaaplikowanie o to stypendium.
Lidia [Czerwoni]: Ale nadal miałaś możliwość zaaplikować w ten sposób?
Kelnerka: Tak. Więc ja uzyskałam jakieś stypendium, ale nie tak wysoką kwotę jakbym mogła otrzymać – choć oczywiście lepiej tak, niż w ogóle go nie uzyskać. Do tego dodam, że mieli mnie o wszystkim uprzedzić w momencie podpisywania umowy, ale wiadomo jak to jest – „ups, ktoś dziwnym trafem zapomniał to zrobić”. Nikt mi nic o tym nie mówił. Po prostu spytali się czy jestem studentką, na co odpowiedziałam twierdząco. Kazali mi przyjść potem do pracy. Oczywiście, osoba, która mnie nie „uprzedziła” już nawet nie była pracownikiem w momencie kiedy zaczęły się problemy a ja przyszłam spytać „o co chodzi?”. Więc po prostu mogli zrzucić winę za regularnie robiony przekręt na osobę, która już tam nie pracowała i z którą ja nie mam kontaktu.
Lidia [Czerwoni]: Celne spostrzeżenie. Wróćmy teraz do Twojej obecnej pracy. Czy w Twoim obecnym miejscu pracy jest więcej kelnerów, czy kelnerek? Jest to – według Ciebie – sfeminizowany zawód?
Kelnerka: Zdecydowanie, mamy tylko kobiety kelnerki. Barmanami są tylko mężczyźni, kelnerkami są tylko kobiety. Szczerze? Sama zastanawiałam się z czego to wynika, bo nawet jak szukamy nowych osób albo nowe osoby same do nas przychodzą w poszukiwaniu pracy, to jest mówione wprost – nie przyjmujemy facetów na stanowisko kelnera lub nie przyjmujemy kobiet na stanowisko barmanki.
Lidia [Czerwoni]: Czyli jest to absolutnie celowy zabieg?
Kelnerka: Tak. Zastanawiam się jakie to ma konsekwencje, ale nie znam odpowiedzi. Może podział sali na strefy – obsługiwane przez kobiety i przez mężczyzn, może jest tak wygodniej zarządzać personelem?
Lidia [Czerwoni]:… że każdy od razu rozpoznaje, kto jest barmanem a kto jest kelnerką? Ale z drugiej strony, kojarzę zabieg, że starają się umieścić i na stanowisku kelnerki i na stanowisku barmanki ładne dziewczyny, żeby więcej sprzedać. Prawda? Żeby klientom się bardziej podobało. Nie wiem na ile ma to tutaj zastosowanie.
Kelnerka: To jest dobre pytanie. Przecież to nie jest tak, że tylko dziewczyny są ładne. Chłopaki też mogą się podobać. Może ja po prostu patrzę na to przez pryzmat równouprawnienia. Wydaje mi się, że u nas wszyscy dobierani są podług tego jak wyglądają, i osoby nieodpowiadające pewnym standardom zazwyczaj nie pracują u nas długo. Może czasem, jeżeli potrafią wybitnie dobrze pracować. Ale bardzo rzadko jest tak, że ktoś przychodzi do nas i zaczyna totalnie od zera, i pozostaje zatrudniona tylko dlatego, że dobrze pracuje – choć jednocześnie nie wygląda dobrze. Raczej jest odwrotnie. W przypadku mojego miejsca pracy, dopiero po roku zaczęłam się malować, albo jakkolwiek stylizować fryzurę, bo niezbyt to lubię (bo ja wolę po prostu wstać, ubrać się i iść do pracy). Wtedy zaczęłam dostawać komentarze w stylu „O, wreszcie zaczynasz wyglądać jak kobieta!”. To były komentarze od innych pracowniczek, nie od kelnerek.
Lidia [Czerwoni]: No tak, wiesz, dziewczyny też często mają takie poglądy, jakby nie patrzeć. Rozumiem… czyli nie było nigdy presji odgórnej, żebyś nosiła makijaż itd. ?
Kelnerka: Nie, ogólnie nie. Ale gdy pierwszego dnia przyszłam do pracy oznajmiając, że przyszłam na stanowisko hostessy, odpowiedzieli „Nie, Ty nie wyglądasz na hostessę.” Bo hostessa ma być kobietą z dużymi piersiami, która będzie wabiła samą sobą i zapraszała do wejścia. Ja się nie załapałam na to i bardzo się z tego cieszę.
Lidia [Czerwoni]: To teraz tak z innej beczki – czy miałaś kiedykolwiek jakieś niebezpieczne sytuacje w pracy?
Kelnerka: Jak najbardziej.
Lidia [Czerwoni]: Masz ochotę powiedzieć trochę więcej?
Kelnerka: Chcesz usłyszeć o jakichś niebezpiecznych sytuacjach? Zaraz Ci opowiem! (śmiech) Jest taki ostatni jaskrawy przykład, o którym mogę wspomnieć. Stolik, którego nawet nie obsługiwałam, dużo wypił. Panowie w zasadzie już wychodzili z baru… Przypomniałam sobie jeszcze o innej sytuacji, ale jest ona mniej niebezpieczna, ale może po kolei… Więc, panowie w zasadzie wychodzili, ja przechodziłam obok i jakoś zaczepili mnie wzrokiem, a ja – kierowana ogólną etykietą – zawołałam „Do widzenia, miłego wieczoru!” i uśmiechnęłam się. Oni zwrócili na mnie uwagę, podszedł jeden z panów i poprosił mnie o rękę. Nie mam problemu z tym by podać komuś rękę do uściśnięcia…
Lidia [Czerwoni]: Ale nie chciał się oświadczać? (śmiech)
Kelnerka: (śmiech) Nie, nie chciał się oświadczać, poprosił bym podała mu dłoń, bo chciał ją pocałować. Nie mam nic przeciwko by uścisnąć komuś dłoń, ale jestem przeciw temu by mnie w nią całować, bo jednak mydło kosztuje (śmiech). No więc, zdecydowałam się, że jednak ją zabiorę, bo miałam już kilka takich przypadków, to nie był pierwszy raz. Zabrałam ją, mówiąc „Przepraszam, nie pozwoliłam na coś takiego – może mi Pan uścisnąć rękę, ale nie może mi Pan jej całować”. Podczas gdy inni w takich sytuacjach puszczali rękę i przepraszali, ten facet ścisnął mnie jeszcze mocniej i zaczął ją mocniej przyciągać do siebie, mówiąc swojemu koledze „O, popatrz, jeszcze się wyrywa!”. Zszokowało mnie to, wiedziałam że muszę wezwać ochronę, bo to nie jest normalne, nikt nie ma prawa mnie tak dotykać. Ale musiałam przeżyć kilka takich sytuacji, przytuleń, pocałunków w rękę by nabrać doświadczenia.
Raz miałam tak, że facet szedł ze swoją – chyba żoną – obok, i chciał mi coś powiedzieć, i kiedy zaczął mówić, próbował mnie przytulić, na co ja się odsunęłam i powiedziałam „Przepraszam, ale Pan nie ma prawa mnie dotykać”. Za to dostałam skargę do menadżera, że nie zachowuję się tak jak powinnam. Menadżer wziął moją stronę, choć to oczywiście nie jest reguła i dużo zależy od człowieka, który akurat jest menadżerem. Miałam sytuację, gdzie mieliśmy klienta, który próbował całować nas w policzki. Odpowiedziałam, że nie chcę i poprosiłam menadżera, by go uspokoił, na co on odpowiedział, że to jest nasz stały klient, który przychodzi do nas od 10 lat i nie możemy go uspokajać. On zna swoje granice, a co z moimi granicami? Więc różnie bywa.
Ta druga sytuacja, co wcześniej mi się przypomniała – to była piątka facetów, która przyszła i oznajmiła, że za 5 minut chcą steka. Na co ja odpowiedziałam, że kuchnia już jest zamknięta, i że jest to niemożliwe. Na co dostałam komentarz „O boże, to ja zaraz zawołam kolegów. Koledzy, zobaczcie jaką ona ma twarz. Niech Pani sama zobaczy, jaką Pani ma minę”. Poczułam się jak przedmiot, na który przyszli sobie popatrzeć, i to w lekceważący sposób. Miałam ochotę odpowiedzieć „Zaraz zamykamy!”. Wkurzyło mnie to. Starałam się być uprzejma, ale powiedziałam coś w stylu: „Przepraszam, ale po pierwsze, nie pozwalam zwracać się do mnie w ten sposób, po drugie, proszę albo zamówić normalnie albo wyjść. Żadnego jedzenia Panom nie podam, więc proszę się zdecydować.” Wypili po shocie i wyszli. Podeszła do mnie potem koleżanka i z uznaniem przyznała: „Wow, ja bym tak nie mogła”.
Lidia [Czerwoni]: A czy Twoje koleżanki też często opowiadają o takich sytuacjach?
Kelnerka: Nie.
Lidia [Czerwoni]: Nie?
Kelnerka: Nie, dla nich to jest normalne.
Lidia [Czerwoni]: Nie narzekają, bo nie uważają, że to problem?
Kelnerka: Moje koleżanki pracują tam dłużej niż ja, więc tak. Też teraz jestem umówiona z jedną z koleżanek z pracy, że znajdziemy sobie inną pracę w ciągu miesiąca, pracę która bardziej będzie odpowiadała naszemu spojrzeniu na świat, bo ona studiuje psychologię i jest jej tam ciężko. Ja też myślałam, że zostanę tu do końca studiów, ale wątpię. To zależy też od wieku, bo dziewczyny są bardzo różne. Kilka z nich jest już w wieku 35+, kilka z nich ma poglądy antysemickie, rasistowskie. Czasem dziewczyny mówią coś w stylu: „O, zobacz, tu siedzi Pani Prostytutka”, na co ja odpowiadam „Dlaczego?”. A one odpowiadają: „No bo widać jej piersi”, na co ja odpowiadam „Nie są aż tak odsłonięte, by tak ją nazywać”. W taki sposób patrzą na osoby, które do nas przychodzą.
Lidia [Czerwoni]: Chociaż w sumie sama mówiłaś, że przychodzą do was prostytutki.
Kelnerka: Przychodzą do nas prostytutki, ale prostytutka nigdy nie wygląda jak prostytutka.
Lidia [Czerwoni]: Taka stereotypowa, prawda?
Kelnerka: To są bardzo miłe panie, które będą ładnie się uśmiechać, mówić „Dzień dobry” i „Do widzenia”, są bardzo uprzejme, wesołe, potrafią nawiązać kontakt – są najbardziej żywymi ludźmi ze wszystkich, które do nas przychodzą.
Lidia [Czerwoni]: W porównaniu do biznesmenów?
Kelnerka: Tak. Więc ja uważam, że prostytutka to fajny człowiek.
Lidia [Czerwoni]: A opowiadają ci czasem o swojej pracy?
Kelnerka: Nie, my nie rozmawiamy o pracy. W sensie – ja myślę, że one zdają sobie sprawę, że ja wiem kim one są. Myślę też, że jest wiele wspólnego między pracą prostytutki a jakąkolwiek pracą, która wiąże się z „opieką” nad klientem, np. pracą kelnerek. Myślę, że jest tu wiele wspólnego z jakąkolwiek pracą z ludźmi, która jest z definicji pracą emocjonalną. Prostytutkom jest gorzej.
Lidia [Czerwoni]: Możesz to jakoś rozwinąć?
Kelnerka: Nie, bo zamierzam pisać o tym magisterkę! (śmiech)
Lidia [Czerwoni]: (śmiech) Będę czekać z niecierpliwością.
Kelnerka: (śmiech) Nie sprzedam swojego pomysłu.
Lidia [Czerwoni]: Nie pytam, nie pytam. To tak słowem zakończenia, chciałam spytać, czy masz jakieś życzenia dla kobiet pracujących na Dzień Kobiet? Już niedługo 8 marca.
Kelnerka: Teraz trzeba wymyślić coś dobrego (śmiech). Na pewno mam. Generalnie u nas nie mówi się „Trzymaj się!”, w polskim ten zwrot był dla mnie zawsze niezrozumiały – Polakom zawsze jest tak ciężko, że na pożegnanie nie mówią sobie „Miłego wieczorku”, tylko „Trzymaj się!” (śmiech). Więc proszę się trzymać!
Lidia [Czerwoni]: Życzysz wszystkim, żeby się trzymać? (śmiech)
Kelnerka: Tak! Życzę żeby się trzymać z całej siły, i wiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Wydaje mi się, że z każdym dniem, gdzie potrafimy się komuś postawić, gdzie potrafimy powiedzieć „Tak ze mną nie można”, gdzie potrafimy stawiać granice, jest coraz lepiej. Jest coraz bliżej stanu, gdzie wszystko będzie tak jak być powinno, bliżej zrozumienia, że jest inna osoba, która ma inne poglądy, która ma swoje przeżycia, w które ja nie będę wnikać, bo nie znam czyjejś historii.
Lidia [Czerwoni]: Szacunku…
Kelnerka: Tak, też, szacunku.
Lidia [Czerwoni]: Dzięki za rozmowę!
Kelnerka: Ja też!
(Opinia na temat prostytucji jest wyłącznie opinią Pani Kelnerki, do której ma prawo, a my – mamy prawo do niecenzurowania wywiadu. Jednocześnie nie stanowi to części linii programowej organizacji Czerwoni.)