Dziś mija 34 rocznica wyborów parlamentarnych, które po raz pierwszy od dziesięcioleci odbyły się z udziałem ugrupowań niekoncesjonowanych przez rządzącą wówczas Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. Różne padają określenia w kwestii daty 4 czerwca 1989 roku: „pierwsze częściowo wolne wybory”, „dzień, w którym skończył się w Polsce komunizm”, „początek transformacji ustrojowej” i zapewne też inne. Co się jednak wtedy wydarzyło naprawdę i jak to się ma do dzisiejszego marszu Koalicji Obywatelskiej?
Kontekst historyczny wyborów w 1989 roku
W III Rzeczypospolitej panuje powszechna narracja jakoby transformacja ustrojowa była swoistym „daniem po hamulcach” centralnej planistyce i zmianą kursu na gospodarkę rynkową. Bardzo często pomija się istotny fakt, że kurs na gospodarkę rynkową rozpoczęła właśnie PZPR.
Jest wiele teorii na temat tego, dlaczego partia obrała taki kurs, wymienimy więc tylko kilka bardziej prawdopodobnych:
- oddalanie się kierownictwa PZPR od społeczeństwa poprzez rozrost biurokracji, chęć do posiadania na własność tego, co wspólnymi siłami wypracowano w ramach gospodarki planowej,
- brak polityki ekonomicznej w kierunku stopniowego wypierania transakcji gotówkowych, co pozwoliłoby ograniczyć czarny rynek i korupcję,
- bardzo rozbudowane kompetencje najwyższych stanowisk państwowych i partyjnych, które za dużą władzą niosły też dużą pokusę do wykorzystywania władzy dla osobistych korzyści,
- uzależnianie całego systemu od partii i jej kierownictwa, co uczyniło go mało stabilnym i podatnym na drastyczne zmiany w obieranych kursach w momencie wymiany kadr.
Być może zawiniła jedna z tych rzeczy, a być może wszystkie na raz — niniejszy tekst nie ma jednak na celu dokonywać kompletnej analizy systemowej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, ponieważ przestałby być tekstem o wydarzeniach z 1989 roku i sytuacji obecnej. Na nasze dzisiejsze potrzeby tyle możliwych powodów powinno wystarczyć, zatem przejdziemy dalej.
Początków zmian rynkowych można dopatrywać się już w latach 70-tych, kiedy to stanowisko I sekretarza objął Edward Gierek. Swoją politykę rozwoju polskiej gospodarki oparł o zaciągnięcie kredytów na planowane przez siebie programy. O ile inwestycje w rozwój były potrzebne i taktyka osiągnięcia tego poprzez kredyty miała swoje racje, to skala wziętych wówczas kredytów była nie do udźwignięcia przez Polskę. Polityka ta opierała się na naiwnym przeświadczeniu, że zachodni — kapitalistyczni — pożyczkodawcy to partnerzy, z którymi da się dojść do porozumienia, a nie zimno kalkulujący biznesmeni, którzy będą nalegać na spłatę zadłużenia także w warunkach kryzysu. Tak się też stało, gdy pod koniec tzw. przerwanej dekady Gierka wybuchł kryzys naftowy.
Kolejnym krokiem do liberalizacji gospodarki była niesławna „ustawa Wilczka” wprowadzona w 1988 roku i regulująca możliwość zakładania prywatnych podmiotów gospodarczych. Mylnie bierze się tę ustawę za pierwszy etap budowania podwalin pod system rynkowy III Rzeczpospolitej — przygotował ją rząd w pełni kontrolowany przez PZPR, na potrzeby swoich planów. Projekt dokumentu przygotowali Mieczysław Wilczek i Mieczysław Rakowski.
Ustawa ta precyzowała jakie dziedziny gospodarki zostają objęte możliwością uzyskania koncesji. Oznaczało to de facto, że otworzono je na działalność podmiotów prywatnych. W wyniku ustawy prywatne przedsiębiorstwa zaczęły powstawać w branżach takich jak: wydobywanie kopalin, przetwórstwo i obrót metalami oraz kamieniami szlachetnymi, prowadzenie aptek, transport morski oraz lotniczy, usługi ochroniarskie i detektywistyczne, obrót dobrami kultury powstałymi przed 9 maja 1945 roku i w wielu innych.
Ustawa Wilczka stała się jednak fundamentem prawnym prywatyzacji pierwszego dziesięciolecia III RP. Według tych przepisów funkcjonowano aż do końca 2000 roku. Dopiero 1 stycznia 2001 roku zastąpiono logikę ustawy Wilczka („co nie jest zabronione, jest dozwolone”) prawem działalności gospodarczej.
Dużą rolę w tych przemianach odgrywała rosnąca klasa drobnej burżuazji, w tym w szeregach partii rządzącej. Z racji na ciche przyzwolenie na funkcjonowanie drobnych biznesów zatrudniających do 50 pracowników, przy jednoczesnym przyzwoleniu na wstępowanie drobnych kapitalistów w szeregi partii, wiele takich osób widziało szansę na zyskanie reprezentacji własnych interesów przyjmując legitymację partyjną. Szerząca się korupcja pozwalała unikać dyscypliny partyjnej za „zewnętrzne znamiona bogactwa”. Często wystarczyło denuncjującemu koledze lub koleżance wręczyć jakiś kosztowny upominek.
Z roku na rok, reprezentacja drobnych posiadaczy w PZPR rosła, a wraz z nią rosła też chęć legalnego uwłaszczenia się na majątku państwowym i zerwania z koniecznością ukrywania swojego majątku. Okazja taka nadarzyła się, chociażby, w 1977 roku, kiedy to zniesiono konieczność uzyskania tytułu mistrza lub czeladnika celem prowadzenia działalności rzemieślniczej.
Wybory 1989 roku
Wybory 4 czerwca 1989 roku nie były wcale ogromną zmianą, a jedynie kolejnym krokiem w stopniowym przekazaniu władzy. Zgodnie ze wcześniejszymi rozmowami między obozem władzy a opozycją, 65% miejsc w Sejmie miała przypadać liście PZPR i mniejszych partii funkcjonujących jako organizacje zależne, a 35% miało przypaść kandydatom koalicji opozycyjnej i niezrzeszonym. Jedynie wybory do Senatu odbyły się wówczas bez wcześniej ustalonej proporcji podziału mandatów.
Frekwencja w wyborach 4 czerwca wyniosła 62% i była dość niska w porównaniu do lat poprzednich. W 1985 roku frekwencja wyborcza wynosiła niemal 79%, w 1980 prawie 99%, a w 1976 nieco ponad 98%. Może to wskazywać na niskie zaufanie społeczne, zarówno wobec obozu ówczesnej władzy, jak i do obozu opozycji, która zdążyła już zdecydowanie odejść od pierwotnych postulatów.
Dla wielu osób przemiany po 1989 roku były rozczarowaniem. Z wielkich projektów Rzeczpospolitej Samorządnej, socjalizmu opartego o rady zakładowe, zwiększenia partycypacji społecznej w zarządzaniu państwem, wolnej działalności związków zawodowych, przemian politycznych z zachowaniem osiągnięć gospodarczych i społecznych PRL — ostał się jeden postulat: wolność… ale dla kapitału. Tym sposobem, zastąpiono władzę autorytarną opartą na funkcjach państwowych i partyjnych — władzą oligarchii biznesowej opartą na posiadanym majątku.
Nowa elita szybko zapomniała o swoich robotniczych korzeniach i zaczęła masowo prywatyzować wspólny majątek klasy pracującej. Zamiast poprawić los pracowników i pracownic, spowolniono wzrost płac względem wzrostu gospodarczego, zamknięto wiele zakładów w imię zysków ponad ludzkim życiem, wyprzedano ogromną część majątku narodowego w imię walki z inflacją i sztucznego pompowania PKB.
Współczesność
Skoro było tak źle, to dlaczego do dziś niektórzy próbują sięgać po skojarzenia z 4 czerwca 1989 roku? Z tego samego powodu, dlaczego do dziś elity finansowe i ich polityczni reprezentanci wychwalają terapię szokową Leszka Balcerowicza jako „cud gospodarczy”. Cóż, cud może dla tych, którzy się na tym szoku dorobili, natomiast koszmar dla ogromnej większości społeczeństwa.
Zwykli obywatele i obywatelki mieli wtedy więcej powodów do strachu niż celebracji. O ile w styczniu 1990 roku bezrobocie wynosiło 0,3%, to w lipcu 1994 dobiło do 16,9%, by następnie nieco spaść — do poziomu 9,5% w sierpniu 1998. Warto tutaj nadmienić, że w PRL, pomimo obiektywnie niskiego PKB per capita (1790 dolarów amerykańskich na rok 1990), wiele usług, płatnych w krajach kapitalistycznych, było zupełnie lub częściowo pokrywanych z budżetu państwa, co w połączeniu z zerowym bezrobociem umożliwiało społeczeństwu utrzymanie godnego standardu życia.
Do czego więc odwołuje się Koalicja Obywatelska organizując marsz na czele z Donaldem Tuskiem, w 34 rocznicę wyborów 4 czerwca? Będąc złośliwym, można by powiedzieć, że jest to marsz beneficjentów transformacji ustrojowej. Demonstracja tych, którzy liczyli swoje rekordowe zyski w czasach gdy zwykły Polak i Polka bali się o to, czy za miesiąc będą mieli jeszcze gdzie pracować. Protest tych, którzy próbują ubrać katastrofę ekonomiczną lat 90-tych w płaszcz celebracji „wygranej demokracji”. Jak wykazaliśmy wyżej, ich demokracja okazała się jedynie zastąpieniem dyktatury partyjnej dyktaturą kapitału.
Pracownico i pracowniku — nie dajcie się omamić pięknym hasłom liberałów. PO to nie jest nowa „Solidarność”, a PiS to nie nowa PZPR. Partie establishmentu mają bardzo konkretnych sponsorów, z jeszcze bardziej konkretnymi interesami. Nie bierzcie udziału w ich walce wbrew swoim interesom. Zamiast tego dołączajcie do klasowych związków zawodowych oraz organizacji lokatorskich, społecznych i socjalistycznych, które otwarcie walczą z systemem opierającym się na dyktaturze dla biednych i demokracji dla bogatych.